JAK Mama
  • Start
  • macierzyństwo
    • za darmo
    • Finanse
    • Z życia wzięte
    • Moim zdaniem
  • media
  • kontakt
    • O MNIE
    • współpraca

Jestem szczęśliwa, choć był moment, kiedy nie chciałam już żyć - historia jednej z nas

20/8/2016

0 Komentarze

 
Obraz
Jeszcze 8 lat temu byłam szczęśliwą, zakochaną dziewczyną. Wydawało mi się, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną z najfajniejszym facetem pod słońcem u mego boku.  Nie przeszkadzalo mi to, ze moj byly juz maz ma 6-letniego syna z pierwszego zwiazku. Wyszłam za mąż i urodziłam córeczkę, moją małą iskierkę. Patrząc wstecz wiem, że moje małżeństwo samoistnie zaczęło psuć się po pewnym czasie. Wszystko się rozpadło przez zazdrość mojego ex męża. Wytrzymałam w małżeństwie trzy lata, teraz wiem, że było to „aż” trzy lata. Starałam się ratować nasz związek, bo czego nie robi się z miłości. Poza tym każda dziewczyna chce mieć tego jedynego, do końca życia.
Z moim byłym już mężem znałam się dosyć na długo przed ślubem. Był to bardzo romantyczny związek. Spotykaliśmy się jako przyjaciele, jednak z czasem przeradzało się to w coś więcej. Można śmiało powiedzieć, ze scenariusz do super książki się pisze na naszych oczach. Postanowiliśmy spróbować być razem, wszak kto nie spróbuje, ten nie wie. Na początku było ciężko, być może dlatego ze jego syn miał wtedy juz 6 lat, i nie bardzo widział kogoś innego u boku jego taty, jak swoją mame. Z czasem jednak się oswoil. Na początku wszystko układało się, jak w owej książce, było niezwykle fajnie. Mogę z ręka na sercu powiedzieć, że byliśmy wzorowa wręcz para.
​
Zaszlam w ciąże. Cieszyliśmy się, choć nie byliśmy jeszcze po ślubie. Niestety, ciąża okazała się martwa. Przeżyliśmy to oboje. Mój były już mąż okazał mi należyte zrozumienie i wsparcie, choć sam cierpiał. Mój dziadek, widząc to stwierdził, że jest pomiędzy nami coś szczególnego i powinniśmy wziąć ślub. Był tak przekonany, ze sfinansował cale wesele. Wszystko, jak w bajce. Bynajmniej dla mnie. Zaczęło się prawdziwe życie… Zmieniłam pracę i zaczęła się zazdrość…
Mąż podejrzewał mnie ze zdradzam go z każdym napotkanym facetem. W domu wszystko robiłam źle, ciągłe kłótnie i awantury pod byle pretekstem. Miałam dosyć takiego zycia, nie chciałam żeby córka na to patrzała. On ma syna z pierwszego zwiazku. Przez tę sytuacje w domu zaczęłam szukać szczęścia gdzies indziej. Znalazłam je...tak mi się bynajmniej wydawało...
To ja złożyłam pozew o rozwód. Pamietam, jak dzis, kiedy mąż dostał szału. Myślałam, ze rozwodu nie bedzie, ale uratowal mnie fakt, ze on też poznał kogoś i widać było po nich, ze sa szczęśliwi. Na moje szczęście, mój rozwód trwał dosłownie 10 minut. Byłam wtedy najszczesliwsza osoba na swiecie. 

Moj nowy zwiazek nabieral barw i rozwijal sie w dobrym kierunku. ​Zaszlam w ciaze a córka zaakceptowała nowego partnera . Urodził mam się syn. Można by powiedziec, ze zaczelismy w koncu zyc, jak prawdziwa rodzina. Czego chciec wiecej.... I nagle, bez ostrzezenia, wszystko zaczęło sie psuc. Mój byly partner jest wojskowym i wszystko musiało być po jego mysli. Zawsze coś było nie tak. To źle obiad przyprawiony, to zle posprzatne w domu, to zle dzieci wychowuje Itd itp. Wytrzymywalam to. Wiedziałam, że oddalamy się od siebie. Zaczęliśmy spać w osobnych pokojach. Ja z dziećmi, a on sam. Nie raz siedziałam w pokoju i płakałam. Mówiłam, że jak się nie zmieni to się wszystko rozpadnie. I doszło do tego.

Zabrałam rzeczy, zadzwoniłam po koleżankę i pod jego nieobecność po prostu wyniosłam się do rodziców. Po powrocie do domu zobaczył, że nas nie ma. Nie odezwał się do mnie. Nie odzywał się tak przez trzy dni. Zero jakiegokolwiek zainteresowania choćby dzieckiem. Później napisał SMS suchej treści, czy wracam do domu. Powiedziałam, że jeśli tak dalej ma być pomiędzy nami, to nie ma sensu. Nie próbował tego ratować. To bolało najbardziej. Zostałam, więc u rodziców i zaczynałam życie od nowa, z dwójka dzieci u boku. Był moment, że zaczęłam się jakoś „dogadywać” z poprzednim partnerem. Niestety wszystko szybko się skończyło pokazał, że nie zamierza nic zrobić szczególnego, byśmy spróbowali jeszcze raz. I tak na przykład w niedziele było wszystko pięknie i cudownie, by w poniedziałek wszystko szlag trafił.
Stwierdziałam, że nie chce już tego ratować, że warta jestem, by mieć kogoś normalnego u swego boku. Nie chce kogo, kto w domu chce mieć tylko sprzątaczkę, kucharkę i czasem kogoś do łóżka. Czasem tak sobie myślę xe chyba takiego pecha jak ja mam to nie ma nikt. Wiem, że nie warto pocieszać się byle kim. Mam dwójkę wspaniałych dzieci. Dla nich warto żyć. Chociaż czasem, przyznaję się, miałam już myśli pesymistyczne, wręcz samobójcze. Nie chciałam po prostu żyć. Ciągle problemy. I ta samotność mnie dobijała. Do tego jeszcze miałam ciężką sytuację w domu. W tamtym momencie życie moje nie przypominało już romantycznej historii, a jedynie tragikomedie.
​
Finansowo też ciężko. Byłam cały czas na urlopie wychowawczym, do maja tego roku. Musiałam się zwolnić, bo nie miałam co zrobić z dziećmi. Zarejestrowałem się w urzędzie pracy. I póki co siedzę w domu. Dzięki Bogu jest 500+, to jakoś daje rade. Do tego jeszcze alimenty na córkę 300 zł z FA, bo mój były już mąż nie za bardzo kwapił się do tego, by łożyć na swoje dziecko. Do córki nie chodzi wcale, nie interesuje się niczym, nie był na zadanym zebraniu, na żadnym występie. Na wakacje też jej nigdzie nie zabiera. Wszystko spadło na moją głowę. Wychodzi z założenia, że jak mam 300 zł, to mam ja ubrać, wyżywić i zapłacić za szkole. Nasze dziecko ma po prostu w nosie. Bierze ja raz w tyg na 4-5 godzin. Ojciec syna bardziej wywiązuje się ze swojej odpowiedzialności i bez problemu nie tylko wspomaga go finansowo, ale także regularnie go widuje. Jeśli chodzi o 500 + mi w sumie mogę powiedzieć życie uratował. Dzięki tym pieniądzom zrobiłam dzieciom pokój.


Chcialabym wyprowadzić się od rodziców, zacząć żyć na własny rachunek. Okropnie jednak się boję, że nie dam rady. Póki co jestem tutaj i żyje z dnia na dzień. Mimo to jestem szczęśliwa, mam dzieci, które codziennie dają mi powód, by wstać i walczyć. I chociaż czasem jestem tak zmęczona, że nie mam ochoty na nic, to wstaje i walczę. Przyznaję się. Póki co chce być sama. Nie szukam nikogo. Chcę odpocząć i zrobić coś dla siebie i dzieci. Poza tym nawet jakbym miała kogoś szukać to nie w swoim mieście, bo każdy się tu zna, a ja mam dość spojrzeń i wiecznych komentarzy na swój temat. Mam jednak nadzieje, że pewnego dnia będę szczęśliwa również w miłości.
0 Komentarze



Odpowiedz

    ​Z życia wzięte...

    Jeśli los ofiaru­je ci skrzydła…
    ​nic ci po nich, jeżeli nie prag­niesz
    posługi­wać się ni­mi w służbie dru­giemu człowiekowi. 

    zBLOGowani.pl

    Archiwa

    Listopad 2016
    Sierpień 2016
    Styczeń 2016

    Kanał RSS

Obraz
Obraz
​© COPYRIGHT 2015. WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE.
  • Start
  • macierzyństwo
    • za darmo
    • Finanse
    • Z życia wzięte
    • Moim zdaniem
  • media
  • kontakt
    • O MNIE
    • współpraca