Motyle w brzuchu, nieznikający uśmiech na twarzy, pozytywny obraz otaczającego nas świata. To miłość.Dbamy o siebie tak jakoś bardziej niż dotychczas problemy dnia codziennego tracą na ważności. I nie ważne, czy zdarza się nam ona po praz pierwszy, czy też czwarty. Niemożliwe staje się możliwym. Wszystko widzimy w różowych kolorach. Wszystkie błędy naszego obiektu westchnień, sygnały ostrzegawcze, krytykę otoczenia, od razu sobie tłumaczymy i nie widzimy problemu, nie roztrząsamy, zapominamy. Przecież jest tak pięknie, cudownie. Tak bardzo chcę być kochana. Teraz, tu. No i lecę dalej. Wspólne życie układa się całkiem przyjemnie. Są sporadyczne prezenty, kwiatki, zapewnienia o miłości. Plany dalekosiężne i całkiem realne szanse na ich realizację. Potem przychodzi dziecko, dzieci. Jest już nieco gorzej. Inaczej wyobrażałam sobie macierzyństwo, on pewnie inaczej ojcostwo. Wyrywa on. Ja muszę się poświęcić, bo przecież tego chciałam, jestem kobietą. Nie poddaję się. Rozpoczynam studia, chcę się realizować. Chcę kiedyś wyjść z domu, do świata, do ludzi. Chcę rozmawiać z ludźmi o polityce, muzyce, książkach a nie tylko o pieluchach i problemach międzyludzkich. I tu jest problem. Bo nie powinnam. Za nim stoi pokolenie starszych, powielając tradycyjny obraz rodziny. Jemu to pasuje, ma przewagę. Nie poddaję się. Przytłaczają mnie obowiązki, brak zainteresowań, niemoc spełnienia marzeń. Coraz bardziej się buntuję. Kończę college. Znam angielski, mogę szukać pracy, która pozwoli mi połączyć wychowanie dzieci z karierą zawodową. W domu coraz gorzej. Ja mam dość. Ciągłe poniżenie, skuteczne gniecenie mojej pewności siebie. W końcu pierwszy cios. No cóż, silna jestem i bardzo mądra. Wybaczam. Bo kocham. A może boję się być sama. Drugi. Może rzeczywiście nie chciał. Dam mu szansę, przecież każdy jej potrzebuje. Trzeci. Tak nie może być, jestem kobietą, matką jego dzieci. Czwarty. Oddaję. Jest dobrze. Przeżył szok. Teraz to już musi być dobrze. Piąty. Muszę odejść. Odeszłam. Nie, wyrzuciłam jego. Przepraszam, tato mi pomógł, bo sama bym rady nie dała. Zostałam sama. Nie samotna, bo z trójką dzieci. Najważniejszy zwrot w moim życiu. Przez pierwszy tydzień strach, że wróci. Drugi radość, łapanie garściami wszystkich małych chwil wolnych od przemocy, gniewu i braku szacunku. W trzecim tygodniu przyszedł smutek. Pozbawiłam moich dzieci ojca. Nie mam pracy, nie mam za co żyć. Znalazły się osoby, który mi bardzo w tamtym czasie finansowo pomogły. Gorzej z psychiką - nie było nikogo. Musiałam sobie radzić sama. Przyszła depresja, oskarżanie siebie samej o wszystko, co złe. Potem było tylko lepiej. Znalazłam pracę. Mój język był coraz lepszy. Ten niby ojciec i niby partner już nie zawracał mi głowy, miałam błogi spokój. Codziennie zmierzałam się z problemami wychowawczymi oraz organizacyjnymi. Musiałam usiąść i wiele spraw przemyśleć. *czas z dziećmi jest dla mnie ważniejszy niż posprzątanie mieszkania,
*marzenia o zarabianiu pieniędzy na pisaniu muszę odłożyć na bok, teraz trzeba zasuwać na etacie *dzieci dodają mi siły, to dla nich wszystko *starać się robić wszystko samemu, ale nie bać się prosić o pomoc *liczyć każdy grosz, żeby móc wyjść spod krechy, jaką zostawiła mi moja wielka miłość *dzieci mają tylko mnie, więc trzeba się nauczyć podstaw aktorstwa - płakać w poduszkę, uśmiechać się przez łzy, nie narzekać To było jedyne wyjście, inne nie wchodziło w grę. Najważniejsze, że pozbyłam się już niepełnosprawnej miłości ze swojej głowy. Jestem wolna od złości, organizacyjnie coraz lepiej a i wartości jakby takie...wartościowsze :) Nie, nie żałuję. Jestem szczęśliwa. Wszystko dlatego, że przestałam liczyć ciosy, że udało mi się podjąć decyzję, którą podjąć już dawno mogłam. Bardzo kocham dzieci a one mnie. To jest nasz mały świat. Nie ma w nim miejsca na chorą miłość, bo dzieciom trzeba dać czystą miłość, a i od dzieci płynie najszczersza.
6 Komentarze
Monika Sukiennik-Singh
25/11/2015 15:27:09
Tak trzymaj. Świetnie sobie radzisz. Każdemu zdążają die zawieruchy w życiu, ale najważniejsze jest, żeby sie nie poddawać. Przecież po największych nawet huraganach wychodzi słońce.
Odpowiedz
Anna Lose
25/11/2015 23:47:58
Dziękuję z całego serducha
Odpowiedz
lucja sitek
25/11/2015 21:40:40
Świetnie piszesz Aniu! Czytałam Twoje wpisy- są bardzo emocjonalne, choc nie rozczulasz sie nad sobą. Bardzo podoba mi się dystans i ironiczny styl niektórych ale takze szczerość i prawdziwość. Jesteś dzielna i pomagasz innym, choc nie zawsze jest latwo... Z Twoich wpisów bije energia! Spełniaj sie, bo jesteś dobra w tym co robisz :) na pewno wrócę na Twój blog :)
Odpowiedz
Anna Lose
25/11/2015 23:49:11
Dziękuję, to bardzo miłe z Twojej strony. Pozdrawiam
Odpowiedz
Justyna Czarnynoga
30/11/2015 10:41:28
Heja Ja mam podobnie moje zycie potoczylo sie inaczej niz b chciala. Zostalam sama z dwojka dzieci.czytajac to tak chocbym czytala o sobie. Tez mialam watpliwosci co zrobic. Na szczescie nie zaluje. Teraz jest trudno ale daje rade wszystko dla dzieci
Odpowiedz
Anna Lose (JAK Mama)
13/1/2016 13:53:53
Trzymaj się :) Wiem, że jest ciężko, bo zdarza się to często, ale masz swoje osobiste akumulatory w postaci dzieciaczków.
Odpowiedz
Twój komentarz zostanie opublikowany po jego zatwierdzeniu.
Odpowiedz |
Znajdziesz mnie tu:
O bloguSamotne mamuśki są niezdarte. Wzloty, upadki, sukcesy, porażki. Samodzielne, ale nie samotne, wśród zmagań z prozą życia, dumnie kroczą przez świat trzymając za rękę swoje dzieci. Archiwum
Kwiecień 2022
|